30 października 2009

Mężczyźni są z Marsa, Kobiety - z Wenus, a Disney - z Hollywood

Bajki Disneya za młodu widzieli? - Widzieli.
Zachwycali się dzielnymi książętami i pięknymi królewnami? - A jakże!
Cudnie.


otypy, wkładane nam do głów od dziecka, rządzą relacjami społecznymi. Niektórzy nadal dziwią się, skąd to ciągłe parcie na popularność, piękny wygląd, bogactwo i sławę.


 PANIE:

 "Ewolucja" księżniczek Disneya. 
Porównajcie wygląd, proporcje i procent odsłoniętego ciała Śnieżki z 1937 r. oraz Jasmine z 1992 r.



PANOWIE:

 Niestety, tu również brak widocznych cech ewolucji światopoglądowej;)


W tym momencie nie można pominąć przeboju skandynawskiej grupy AQUA: "Barbie Girl" z nieśmiertelnym refrenem: "I am plastic, it's fantastic!".




A teraz pora na zderzenie z rzeczywistością. Jeśli widzieliście film "Enchanted" (tak, ten, gdzie Cyclops z Xmen gra Księcia z Bajki), wiecie, co dzieje się, gdy księżniczka z animowanego świata pojawia się w naszej podkolorowanej na amerykańską modłę rzeczywistości - plus obowiązkowy happy end.



To teraz popatrzcie sobie, jak bardzo stereDina Goldstein, fotograf, postanowiła do sprawy podejść bardziej realistycznie. Co by się stało, gdyby księżniczki z filmów Disneya trafiły do świata rzeczywistego, jak wyglądałaby ich przyszłość, czy rzeczywiście byłoby to "Żyli długo i szczęśliwie..."?

Autorka serii fotografii "Upadłe Księżniczki" (Fallen Princesses) umieściła każdą z bohaterek w kontekście aktualnych problemów współczesności. Jak sama mówi, zainspirowała ją do tego obserwacja jej córeczek zafascynowanych bajkami Disneya, bazującymi na powtarzalnym schemacie (smutny początek, uratowanie przez księcia, szczęśliwe zakończenie), w którym z ofiary młoda dziewczyna staje się pełnoprawną księżniczką. A jak wyglądają księżniczki stające się ofiarami - lub nawet, by użyć dosadnego epitetu - niewolnicami współczesności oraz istniejących obecnie problemów? - Sami zobaczcie.




Kopciuszek topi smutki.




Pamiętacie Śnieżkę?



Ucieczka z wieży nie jest już głównym problemem Roszpunki.




"Wilka też wtrząchnę, a co."




Wojownicza Jasmine.




A Belle wciąż chce być piękna...




Ariel szybko stąd nie ucieknie.




Księżniczka na Ziarnku Grochu Wysypisku.




Śpiąca Królewna i Starcy.


Źródła: 
http://contexts.org/socimages/2009/10/25/disney-princesses-deconstructed/
http://www.jpgmag.com/stories/11918

13 października 2009

Dystrykt 9 - Obcy i apartheid

...czyli co by było, gdyby Obcy jechali na wycieczkę krajoznawczą kosmicznym autobusem, w połowie drogi przez jakieś zapyziałe okolice kierowca nagle kopnąłby w kalendarz, a w baku zrobiła się dziura...

Widzowie od dziesiątek lat karmieni są "jedynie słuszną" wersją wydarzeń odnośnie Pierwszego Kontaktu, tj. złe Obce przylatują, wymachują swymi groźnymi laserami i chcą podbić Ziemię, dzielni Amerykanie ratują świat, wytłukując rzeczonych Obcych do nogi. Wybuchy, koniec filmu.



W filmie "Dystrykt 9" (firmowanym swoją drogą przez Petera Jacksona - takie nasze "Sapkowski przedstawia", tylko z większym rozmachem), mamy zupełne odwrócenie schematów - to ludzie są górą w trudnej sytuacji. Niestety przewaga (liczebna i mimo wszystko techniczna) nie oznacza sprawowania pełnej kontroli nad chorymi i częściowo niepełnosprytnymi Obcymi, zwanymi przez większość widzów pieszczotliwie "Krewetkami". Rzecz nie dzieje się w Wielkim i Wspaniałym USA, ale w RPA, konkretnie w Johannesburgu. Nie ma schematu "Żydzi i Murzyni ratują świat", jest za to nieporadność ludzka, spychologia stosowana, chciwość i bezwzględność korporacji.

Zepsuty (?) statek kosmiczny wisi sobie nad miastem przez jakieś 20 lat, Obcy żyją w prymitywnych warunkach, mnożą się, aż w końcu brak dla nich miejsca - w to wszystko zostaje wrzucony przedstawiciel "niezależnej" firmy mający za zadanie po prostu przesiedlić niecodziennych mieszkańców dystryktu w inne miejsce. Standardowa robota administracyjno-logistyczna, ale tylko na pierwszy rzut oka...


Świetnie prowadzona kamera w sposób reporterski ukazuje nam prawdziwe oblicze wydzielonego obszaru dla Obcych. Mija pewien czas, zanim przyzwyczaimy się do trzęsącej się "amatorskości" zdjęć, ale tym bardziej wciąga nas ona w akcję w kolejnych etapach filmu. Neil Blomkamp, reżyser pochodzący z RPA, wzorował się tu na istniejącym w rzeczywistości Dystrykcie 6 - dzielnicy, w której w czasach Apartheidu zgromadzona była czarnoskóra ludność lokalna. "Dystrykt 9" nawiązuje do czasów segregacji rasowej brutalnie i bezpośrednio, oczom widza ukazuje się kalejdoskop werystycznych scen (często szokujących), które zdarzyły się lub zdarzyć się mogły naprawdę. Może nawet stanowić pewną próbę przypomnienia o problemie, czy rozliczenia się z niechlubną przeszłością. Choć wieloetniczna ludność Johannesburga w filmie jest na pierwszy rzut oka zgodna i spójna wobec problemu Obcych, jednak wciąż jest wewnętrznie podzielona - tym razem nie kulturowo, a ekonomicznie. Jest to jednak tylko jeden z aspektów całości, którą powinno się rozpatrywać wielopłaszczyznowo - jako film o najważniejszych problemach, przed jakimi staje współcześnie ludzkość. Obcych w tym ujęciu rozumieć można jako pewien pretekst i narzędzie do wyrazistszego ukazania najistotniejszych kwestii.

Osią fabuły nie są efektowne wybuchy, jak to bywa w amerykańskim kinie SF, ale i tak film zasługuje na pochwałę za bardzo udane efekty specjalne - od maszyn i urządzeń Obcych, po ich niesamowity wygląd, a także wydarzenia związane z głównym bohaterem, Wikusem - wszystko to przeprowadzone i ukazane w sposób stosunkowo realistyczny. Nikt nie jest tu superprzystojny, niezwykle silny, niezniszczalny - postaci, jakie widzimy, są po prostu ludźmi (lub Obcymi), zwyczajnymi osobami postawionymi w niezwykłej sytuacji. Doświadczają zwykłych emocji i nie boją się ich okazać, nie każde ich działanie jest bezbłędne, nie są wszystkowiedzący, a gdy strzelają - często chybiają. Ot, zwykli ludzie w (nie)zwykłej sytuacji.


Widz po seansie "Dystryktu 9" będzie zapewne stawiał sobie wiele pytań - zarówno natury moralnej "z wyższej półki" (ksenofobia, humanizm), jak i fabularnej ("to ile w końcu tego paliwa potrzebowali?", "ile Krewetek było inteligentnych?", "co z bronią Obcych?", itp.). Myślę, że właśnie ta niepewność i lekki chaos w głowie, jaki mamy po wyjściu z kina (m.in. spowodowany przez kilka bardzo krwawych i brutalnych scen), świadczą o wadze tego filmu. Osobiście uważam, że od kilku lat nie pojawił się tak treściwy i nakłaniający do myślenia film SF.


Na zakończenie - coś, co jest niejako przedsmakiem filmu - krótkometrażówka nakręcona przez reżysera "District 9" - jeszcze przed powstaniem pełnej wersji tego obrazu. Warto ją obejrzeć, zanim pójdzie się do kina.

"Alive in Joberg":