23 października 2008

NIE POLECAM: "Ostatni Legion"

Wprost z Jaxowego GS-forum, w cyklu "Filmy, których NIE polecam" - bardzo nieformalna i mrrrożąca krrrew w żyłach przestroga przed oglądaniem powyższego "dzieła".


Ostatni Legion (aka The Last Legion).

Opis na IMDB brzmiał ciekawie, obsada była też nienajgorsza (m.in. Vorenus z "Rzymu", doktor z ST: DS9, i Colin Firth).


Powiem tyle - cieszę się, że film trwał ok. 1h30min, bo nie zmarnowałam za wiele czasu. Owszem, było miło obejrzeć w celach doświadczalnych (tj. jak wiele bulszitów na minutę mogą zmieścić w filmie autorzy scenariusza), ale tylko z tego względu. Poza tym film nadaje się dla:
- znudzonych rodzin z małymi dziećmi w niedzielne popołudnie nie oczekujących za wiele (tzw. kino familijne),
- pacholąt płci męskiej w wieku do 12 lat,
- napalonych pacholąt płci męskiej w wieku do 16 lat (w filmie jest ekwiwalent Lary Croft - o tym poniżej),
- fanek Colina Firtha (ale tylko troszkę;)),
- znudzonych MG D&D szukających pomysłu na banalną i liniową przygodę.

Skąd tam wątki RPG? Ano, przede wszystkim - jest drużyna. Dodatkowo jest quest - film mówi o pewnej przepowiedni, mieczu i dzielnym młodym chłopcu, który zupełnie przypadkiem okazuje się być Cezarem (a jego mamę i tatę usiekli - wiecie, taki pierwszolevelowy fighter, co dopiero wymyślił historię postaci). Nie przeszkadza to mu jednak od pierwszego momentu żywić synowskie uczucia do przywódcy swojej straży, a do wybranki tego pana - naszej Lary Croft - uczucia mieszane: raz to synowskie, a innym razem chłopię nie może powstrzymać ślinotoku. Oj, miałby imć Freud zabawę.
W filmie pojawia się też starszy pan z brodą i siwymi włosami, w białej sukience, z kosturem i wyczynia sztuczki magiczne (wypisz-wymaluj Gandalf), oczywiście jest nauczycielem chłopca i wie wszystko, nawet to co dzieje się na drugim końcu świata, a dodatkowo ma niezwykłą tężyznę fizyczną (taki deus ex machina). Aha, w ekwipunku posiada kruka (*).

Wspomniany wyżej dowódca straży okazuje się być automagicznie szefem wszystkich legionów i rzecz jasna megasuperhiper wojownikiem (w tej roli Colin Firth, nice shoes ;)). Jego zaleta za 5 punktów to wiedza o technologiach i trickach z XXw. i stosowanie ich w czasach schyłku Rzymu (na szczególną uwagę zasługuje "wspin" na pewien wysoki mur, montuje nawet wyrzutnię linki, jedyne czego mu brak, to noktowizora).
Lara Croft - chociaż swoją płeć ukrywa pod zabudowanym hełmem, od pierwszej sekundy wiemy, że to kobieta. Oczywiście rozkłada na łopatki wszystkich przeciwników w dowolnej ilości (należy zauważyć, że są oni na tyle dżentelmeńscy, że podchodzą kolejno jeden po drugim pod ostrze jej miecza). Jedyny mężczyzna lepszy od niej w walce to... zgadnijcie... tak, pan kierownik straży Cezarzątka. Aha, "Lara Croft" (na oko drugie brytyjskie pokolenie imigrantów z Indii; nazwana tak przeze mnie również z powodu innych atrybutów, które posiada, ku uciesze panów:P) pochodzi... uwaga... z Indii! Tak, moi drodzy, Indie nazywały się tak samo cały czas od 2000lat i rdzenni mieszkańcy dla wygody też je tak nazywają! Psikus! Dodatkowo dowiadujemy się, że zwykłym i jedynym zajęciem tamtych ludów jest hodowla bydła w celach konsumpcyjnych (co? jakie święte krowy? bzdura!). Aha, napalonych informuję, że nie ma scen wyuzdanego sexu (dalibóg, to film dla młodszej widowni), ale jest trzymanie się za rączki i powłóczyste spojrzenia ;)

Reszta drużyny to zwykli fajterzy, którzy losowo giną (pewnie nie przychodzili na sesje i MG ich po kolei zaciukiwał). Jest jeden młody fighter/paladyn na 10 levelu, jest też przysłowiowy "Murzaj" (żeby było politically correct!) itp., ale niestety generalnie wszystkie postacie wyglądaja jak wycięte z kartonu.
Wracając do "magicznego" miecza - trzeba przejść kilka leveli w podziemiach i ominąć trochę pułapek, żeby się do niego dostać i gwizdnąć go z posągu Cezara (tego pierwszego, Julka, znaczy się). Ciekawe że miecz od 500 lat szukała połowa świata, a cały czas ukryty był w tak oczywistym miejscu - ale mniejsza z tym. Na mieczu napisane jest "Cai.Iul.Caes.Ensis Caliburnus." (TAK!), a obok na jakims kamerdolcu ktoś nasmarował przepowiednię po łacinie, którą zapamiętujesz błyskawicznie, w momencie, nawet jeśli raz na nią okiem rzuciłeś. I nawet, jeśli jesteś półgłówkiem-mięśniakiem z plemienia Gotów, który nie powinien w ogóle znać liter, a tym bardziej łaciny. Od razu wiesz o co chodzi, taka podpowiedź od MG chcącego popchnąć przygodę do przodu, wicie, rozumicie.

Aha, są też villaini, rzecz jasna (co to byłby za film bez villainów wszak!). Ale i tu się scenarzyści nie postarali - Główny Zły W Czarnym Płaszczu I Masce Żeby Wyglądać Groźnie aka tyran/uzurpator/morderca (niepotrzebne skreślić lub dopisać) - to Vortigern (tak, TEN Vortigern, jeśli jeszcze ktoś po mieczu i magiku z siwą brodą nie skminił OCB, to teraz jest najwyższy czas, ziomz!). Vortigern jako hobby uprawia palenie/gwałcenie/mordowanie i od czasu do czasu gniewnie pokrzykuje. Ponieważ prawie cały czas ma na twarzy maskę, widz nie ma pewności, czy to przypadkiem nie wypchana kukła, którą ktoś potrząsa i wydaje dźwięki zza kadru.
Na dokładkę jest przydupas Odoakra (w tej roli Vorenus z "Rzymu", jedna z lepiej zagranych postaci w filmie), który wrzeszczy, doznaje wielu ciężkich ran i okaleczeń, a potem samodwój ze swym koniem ściga całą drużynę do Brytanii "bo może" (no bo przecież film brytyjski, to dokąd mają iść?). Poza tym - generalnie Jest Zły I Za To Spotka Go Kara Na Końcu Filmu.

Scenarzyści (patriotyczni Brytyjczycy, a jakże) postanowili pouprawiac hagiografię mitologiczną i zrobić film prequelem do legendy o królu Arturze (O RLY...), wywodząc jego ród wprost od rzymskich Cezarów. Tia. Szkoda tylko, że produkujac film, wszyscy zapomnieli o ciągłości historycznej, porządnej grze aktorskiej i prawdziwym scenariuszu.

A na koniec - żeby nie było, że wynajduję tylko same negatywy, pozytywny element związany z filmem - mianowicie jego trailer:



(*) SPOILER: Nasz "Gandalf" później okazuje się być... Merlinem. Wcaaale nikt się tego nie spodziewał... prawda? No.

Ekopolis Lilypad - odpowiedź na globalne ocieplenie?

Pan Vincent Callebaut, znany w pewnych kręgach z tego, że poza jedzeniem i spaniem uprawia jeszcze wyczynowo architektoniczne fikumiku, tak sobie kombinować zaczął pewnego dnia: globalne ocieplenie, lodowce topnieją, pozom wód się podnosi, lądu coraz mniej... no to - zaprojektujmy "se" miasto, a co!
No i "se" zaprojektował. Pomysł robi niesamowite wrażenie (i ten rozmach!).


Zastanawia mnie tylko, czy zaistnieje kiedyś potrzeba wdrożenia tego pomysłu w życie...

Więcej info - na stronie domowej wyżej wspomnianego pana.

11 października 2008

Siedemnaście mgnień... wilków

Wilk, jaki jest, każdy widzi. A kto widzi wszystkie siedemnaście sztuk?


Autor ilustracji: Steven Michael Gardner.





PS. Mi udało się znaleźć 19, ale to pewnie moja bujna wyobraźnia ;)