21 czerwca 2010

Krrwiożerrczy Wikingowie z... pralni


Pewien znajomy rzekł do mnie kiedyś: "Szwedzi to bardzo mili, wyluzowani i grzeczni ludzie. Gdzie się podziały ich krwiożercze geny z dawnej przeszłości?" Jakiś czas temu osiągnęłam satori w powyższej kwestii i mogę odpowiedzieć na to - jakże istotne dla przyszłości gatunku ludzkiego - pytanie: w pralni.









Przede wszystkim - Szwedzi nie posiadają w swoich mieszkaniach pralek. Żeby takową posiadać, trzeba ubiegać się o zezwolenie, następnie zakupić pralkę po horrendalnie zawyżonej cenie, a później zawezwać ekipę montersko-budowlaną składającą się z przedstawicieli naszej nacji (które to polskie ekipy Szwedzi sobie bardzo chwalą, nawiasem mówiąc). Generalnie proces jest pracochłonny i długi, więc niewielu się na to decyduje. Lepiej po prostu korzystać z pralni zazwyczaj umieszczonej na poziomie naszych polskich piwnic (jest to także źródło jedynych w swoim rodzaju emocji... ale o tym za chwilę). W naszym budynku na ten przykład, pralnia (oczywiście darmowa!) znajduje się po sąsiedzku z wejściem do niesamowicie klimatycznego - falloutowego schronu przeciwatomowego dla mieszkańców. No co, państwo opiekuńcze, nie? ;)


Okazuje się, że te jasne, przestronne, miło dla oka zaplanowane i funkcjonalne pomieszczenia pralnicze z nowoczesnymi pralkami, suszarkami, tabliczkami informacyjnymi w rodzaju "Zgaś światło" (rodowici Szwedzi kochają przestrzegać reguł!), a także maglem i maszyną do prania dywanów, wyżymania kotów i innych bluźnierczych czynności, kryją w sobie mroczne tajemnice o prawdziwej naturze narodu szwedzkiego. Wchodząc do pralni (zwanej po wikińsku "tvättstuga", czyli dosłownie "chatka pralnicza"), należy być gotowym na wszystko. Warto pod ręką mieć ciężki kosz ze śmierdzącymi skarpetami (odstrasza!), zapas proszku do prania (można sypnąć w oczy), słownik chińsko-aramejski (wyśmienity do obrzucania interlokutora inwektywami i innymi trudnymi słowami z krzyżówek!) oraz inne ciekawe akcesoria. 
Dlaczego? Wszystko na pierwszy rzut oka wygląda miło, przyjaźnie i radośnie, pralki nigdy się nie psują, nic nie ginie i nie ulega zdewastowaniu... Największy problem z pralnią tkwi w ludziach, którzy jej używają. Nie wszyscy mieszkańcy Krainy Łosi i Śledzia bowiem są w stanie pojąć różnicę między "otwarte", "zamknięte", "zajęte", czy "ta pralnia zamówiona była przeze mnie już tydzień temu", niektórym zaś umyka czwarty wymiar, trudno więc porozumieć się w sprawie przestrzegania czasu użytkowania pralki. System zamawiania pomieszczeń pralniczych jest prosty i logiczny, robi się to np. klasycznie - używając papieru i długopisu, za pomocą tablicy z metalowymi "kołkami" (każdy mieszkaniec ma swój i może go dowolnie umieszczać na tablicy w danym dniu miesiąca i porze dnia), albo też przy użyciu systemu elektronicznego. Coponiektórym niełatwo jednak przestrzegać wyznaczonego czasu, jednocześnie nie zapominając o tym, że ktoś oprócz nich na tej planecie jednak też ma zamiar zrobić od czasu do czasu pranie. Inni, w reakcji na niepomyślny rozwój sytuacji (czyli np. zablokowana pralnia lub zajęta suszarka do ubrań), przechodzą do kontrataku na różne sposoby.




Złodziej Pralek czyha wszędzie i atakuje z reguły niczego nie spodziewających się, spokojnych lokatorów. Jeżeli zjawisz się nawet 15 sekund po rozpoczęciu Twojego zamówionego "czasu pralniowego", on już tam będzie, obserwując z błogim uśmiechem na twarzy, jak nieprzeliczone ilości prania, upchnięte w nieprawdopodobny sposób do pralek o znacznie mniejszej objętości, usiłują się obracać wraz z bębnem. Gdy uprzejmie zwracasz mu/jej uwagę, okazuje się że ta osoba włada wyłącznie staroaramejskim i zdaje się zupełnie nie rozumieć Twojej gestykulacji, uparcie wskazując na swoje pranie uniwersalnym gestem "sory AndżeI, ja byłem pierwszy!". Niektórzy Złodzieje Pralek posuwają się do zaanektowania zamówionej przez Ciebie pralni, nawet jeśli używają już równolegle drugiej (co oznacza, że w praktyce może ktoś radośnie nieprzepisowo używać nawet czterech pralek naraz), twierdząc że przecież "ta mała pralnia rezerwowa jest wolna" (posiada ona zazwyczaj minipraleczkę, która najczęściej używa wyłącznie lodowato zimnej wody do końcowego płukania, co wpływa zgoła destrukcyjnie na Twój ulubiony lila sweterek od Cioci Władzi!).







Spóźnialski to ktoś, kto np. zapomniał zacząć pranie na czas, pojawia się 3 godziny później i domaga się dostępu do pralki (zajętej już oczywiście przez kogoś innego), twierdząc niezłomnie, że mu/jej się należy, bo przecież nie spóźnił/-a się tak dużo, bo "znajoma się u mnie zasiedziała na herbatce" lub "mój kanarek ma zapalenie gardziołka!". Czasami bywa chory także kotek. Czasami też okazuje się, że osoba ta pomyliła dni tygodnia. Uparcie jednak nie przyznaje się do winy, za to oferuje kolejne i coraz bardziej nieprawdopodobne wyjaśnienia swojego spóźnienia, licząc na litość. W ostateczności może posunąć się do użycia Broni Ostatecznej: krzyku lub płaczu (na okoliczność ilustracji powagi choroby wspomnianego wyżej kotka). W takiej sytuacji najlepiej kiwać wyrozumiale głową i powoli przesuwać się w kierunku wyjścia (wcześniej upewniając się, że zamknęliśmy na klucz swoje pomieszczenie - kto wie, do jakich desperackich czynów z użyciem naszego prania może posunąć się taka osoba?).
Jest jeszcze inny rodzaj Spóźnialskich - ci, którzy zaczynają pranie 10 minut przed upływem zamówionego przez siebie "czasu pralniowego" i dziwnym trafem kończą je zawsze godzinę po rozpoczęciu Twojego czasu. Godzinę oczekiwania na przydybanie "ofiary" najlepiej spędzić czytając książkę, ćwicząc jogę, lub zagłębiając się w lekturę słowniczka bogatego w stosowne inwektywy w języku perskim. Inaczej można zmienić się w Pana Z Łomem lub Papierowego Wojownika (patrz niżej). Bardzo często delikwent taki zapomina w ogóle zgłosić się po pranie, co skazuje nas na traumatyczne przeżycia związane z usuwaniem jego ubrań z pralki lub suszarki. Owo pranie składa się oczywiście prawie wyłącznie z kompromitujących części garderoby o kolorach, kształtach i właściwościach takich, że nadawałyby się do horroru - jako elementy scenografii (i potworów).



 Pan Z Łomem to osobnik zdesperowany poczynaniami kilku Spóźnialskich (albo jednego, nachalnie nadużywającego czasu i pomieszczeń zarezerwowanych dla innych). Posługując się tym jakże praktycznym narzędziem otwiera (i jednocześnie psuje) wszelakie zamki, które bronią mu dostępu do upragnionej pralni (albo własnego prania). Jedyny problem polega na tym, że zanim ktokolwiek owe zamki naprawi, inni uzytkownicy nie mogą pozostawić na pastwę losu swojego prania (a szczególnie tej ładnej butelkowozielonej spódniczki i pasujących do nich koronkowych majtusiów, które tak lubisz nosić, gdy inni koledzy nie widzą).






Papierowy Wojownik to przedstawiciel licznie występującego na terenach Skandynawii gatunku. Szwedzi są mistrzami pasywnej agresji, niektórzy nawet traktują wymianę ociekających wściekłością godnych berserkera (i anonimowych!) liścików między lokatorami jako hobby. Papierowy Wojownik atakuje jedynie sprowokowany, na przykład gdy napotkał na swej drodze Złodzieja Pralek, albo Spóźnialskiego, względnie supermutanta obu wyżej wymienionych. Wysmaża wtedy soczystą epistołę (będącą dla mnie bogatym źródłem wiedzy na temat przekleństw w tym pięknym języku) i wiesza ją w ogólnie dostępnym miejscu ku uciesze postronnych i wściekłości oponenta, który niekiedy odwdzięcza się tym samym (jeżeli, oczywiście, rozumie język szwedzki). Można więc napotkać wiele dosadnych sformułowań, jak np. "jeśli jeszcze raz zabierzesz mój czas w pralni, skrócę cię o głowę", "jeśli Łaskawy Pan Sąsiad z mieszkania nr 123 nie zabierze swoich ubrań, spalę je". Ku uciesze umieszczam kilka uroczych wiadomości (tłumaczenie wolne i  własne):





"Któż, do diaska, ukradł moje białe paputki?
Jeśli nie odnajdą się do końca tego tygodnia, zaprawdę, powiadam, że splądruję każde mieszkanie we Fredriksbergu w ich poszukiwaniu!"














"No ileż można, do ciężkiej cholery!
Ty chłopięcy ulubieńcu greckich filozofów, znajdź sobie swój własny czas na pranie, nie zabieraj mi mojego!
P***y jeżozwierzu!"














A to dla tych, którzy znają angielski.
Szczególnie piękny jest tekst na dole ;)


















 W czasie wojny oraz prania wszystkie chwyty są dozwolone:
"Do tego biednego drania, który nie widział nic złego w korzystaniu z środków piorących należących do innych:


Ostatnio wymieszałem proszek do prania ze zuzytym piaskiem z kuwety mojego kota i najśmieszniejsze jest to, że ktoś z was go najwyraźniej użył... haha...


PS. A do płynu do płukania - nasikałem..."








Najwyraźniej wszystko przez to, że Szwedzi mają najwyraźniej zbyt beztroskie i spokojne życie - muszą więc się uzewnętrzniać na różne sposoby w dziedzinach, którym inne narody nie poświęcają aż tak wiele uwagi. Co kraj, to obyczaj, jak ponoć rzekła nasza rodaczka Sygryda-Świętosława, gdy po raz pierwszy próbowała szwedzkiego delikatesu, jakim jest surströmming (aka kiszony śledź, paskudnie pachnący i podobno nie do zjedzenia przez obcokrajowców bez odpowiedniej ilości alkoholu...).


Na deser - moja ulubiona strona ukazująca dzieła Papierowych Wojowników, gdzie na osobny dział zasłużyły sobie tvättstugelappar, czyli "wiadomości z pralni": http://www.argalappen.se/tvattstugelappar/ (niestety tylko po szwedzku).

9 komentarzy:

  1. Z ciekawości się zapytam: dlaczego w tym "wspaniałym" kraju posiadanie pralki to wielkie wyzwanie okupione biurokratycznymi walkami?

    OdpowiedzUsuń
  2. Takim wielkim wyzwaniem nie jest, bo papierkowe sprawy tu sprawnie i bezstresowo przebiegają, ale po prostu nikomu nie chce się zmniejszać metrażu łazienki poprzez wstawienie wielkiego metalowego huczącego pudła (szczególnie, jak za 5 lat i tak sobie kupi porządnie wyposażony dom). My, Polacy jesteśmy od tego do dziecka przyzwyczajeni, ale inne nacje - niekoniecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. uśmiałem się po pachy... mistrzowskie pióro :)
    kiedy waćpanna zawitasz do grodu kraka coby się spotkać przy soku z czarnej porzeczki w raz z kanglomonem i powspominać jak to drzewiej pralki wyglądały? ;)

    Gizol

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciesze się, że miło Ci się czytało :) A co do wizyty w grodzie Kraka, to zgłoszę się, jak dotrę przy najbliższej okazji, może jeszcze w wakacje:)

    OdpowiedzUsuń
  5. bezsęsu głupie te szwedy, to co opisujesz to jak w katowicach w akademiku :)najgłupsza rzecz o tym krają jaką się dowiedziałam :) jeszcze to głupsze niż angielskie dwa krany

    OdpowiedzUsuń
  6. i jeszcze "przepisz tekst z obrazka" wyszło mi "cyco-akil", ciekawe co to jest.

    OdpowiedzUsuń
  7. @mariusz - prawdopodobnie powodem tego jest przekraczanie norm dotyczących hałasu z instalacji a przenikających do pomieszczeń mieszkalnych. Szwedzi cenią sobie ciszę i spokój.

    OdpowiedzUsuń
  8. I dlatego lepiej jednak pozbawić się metrażu i mieć święty spokój :)

    OdpowiedzUsuń
  9. E tam, i tak przez 90% czasu jest cisza, spokój i nawet rzeczonych sąsiadów nie widać... Ale czasem zdarzy się coś ciekawego ;)

    OdpowiedzUsuń